Towarzystwo Przyjaciół Krakowa w Nowym Jorku


                Z Krakowa do Nowego Jorku

(Z Andrzejem Mleczko, krakowskim rysownikiem i satyrykiem rozmawia Wojciech T. Mleczko)

 - Pana postać kojarzona jest nierozłącznie z Krakowem. W tym mieście znajduje się Pana słynna galeria.  Tutaj studiował Pan architekturę. Do Nowego Jorku przyjeżdża Pan na zaproszenie Towarzystwa Przyjaciół Krakowa. Czy jest Pan rodowitym krakusem?

 - Urodziłem się i wychowałem w Tarnobrzegu i do dzisiaj czuję się bardzo silno zwiŕzany z moim rodzinnym miastem, tym bardziej, że mieszka tam mój brat.  Jestem też na pewno emocjonalnie związany z Krakowem, bo mieszkam w tym mieście ponad 30 lat, od czasu rozpoczęcia studiów na wydziale architektury.

Studia na Politechnice to był stosunkowo krótki okres w moim życiu i zrezygnowałem z nich - mówiąc żartem - w chwili gdy zdałem sobie sprawę z tego, że budowane przeze mnie domy musiałyby się zawalić.  Dlatego też na drugim roku studiów zacząłem wysyłać swoje rysunki do różnych redakcji, ale wszędzie mi odpisywano, że na druk jeszcze za wcześnie.  Dzisiaj myślę, że moi pierwsi recenzenci mieli rację bo były to straszne bohomazy.  Jednak pewnego razu – był to rok 1971 - przeżyłem szok, bo z redakcji tygodnika “Student” otrzymałem list z zaproszeniem do współpracy.  Było to w tym czasie pismo, w którym publikowało całe kontestujące towarzystwo literacko – plastyczne m. in. Julian Kornhauser, Adam Zagajewski i Stanisław Barańczak.  Znalazłem się zatem w dobrym gronie. Wreszcie wydrukowano mój rysunek. Był wielkości znaczka pocztowego, ale mimo to ze szczęścia wykupiłem ponad 20 egzemplarzy gazety.

 -  Przyznam się, że nie pamiętam Pana z rysunków w “Studencie”, którego byłem czytelnikiem, ale pamiętam śmieszne rysunki i historyjki obrazkowe ze “Szpilek”

-   “Szpilki” to była moja próba wyjścia na szersze wody.  Przedstawiłem swoje prace Jonaszowi Kofcie i Adamowi Kreczmarowi.  Oni razem z Stefanem Friedmanem, Janem Stanisławskim, Jackiem Kaczmarskim i Jackiem Fedorowiczem robili magazyn radiowy ITR, a później IMA. Była to swojego rodzaju kultowa audycja w polskim radiu.  Kreczmar z Koftą zaproponowali moje rysunki najpierw tygodnikowi “ITD”, a później “Szpilkom”.  I tak się zaczęła moja współpraca z tymi dwoma tygodnikami.  To trwało do roku 1977 kiedy to najpierw wyrzucono Krzysztofa Teodora Toeplitza, a trochę później mnie.  Oczywiście do dzisiaj nie wiem jakie były oficjalne powody mojego wyrzucenia.  Myślę, że któryś z moich rysunków nie spodobał się jakiemuś bardzo ważnemu towarzyszowi.  Ale zanim jeszcze wyrzucono Toeplitza to on mi oddał do dyspozycji ostatnią stronę w “Szpilkach” i tak zacząłem rysować komiksy...

- ...pamiętam je z wystawy, którą z końcem lat 70-tych była zorganizowana w Teatrze “STU”.  Ale była to chyba jedyna Pana wystawa jaką widziałem. Podejrzewam, że było ich znacznie więcej.

- Podejrzewa pan słusznie, bo było ich przez te wszystkie lata ponad 140, a poza tym około 40 poza Polską.  Ale chciałbym jeszcze skończyć swoją przygodę z prasą sprzed stanu wojennego, bo po roku nieobecności w “Szpilkach” zaproponowano mi powrót na łamy i skorzystałem z tej możliwości.  Potem było wspaniałe 500 dni “Solidarności” i w tym czasie moje rysunki ukazywały się w bardzo różnych miejscach.  Ale ten okres radosnej i niecenzurowanej twórczości skończył się wprowadzeniem stanu wojennego.  Po 13 grudnia 1981 nie wypadało nigdzie publikować i włączyłem się w ten prawdziwy front jedności narodu jakim był bojkot mediów.

- Pamiętam, że mimo bojkotu większość ludzi pióra, pisarzy, dziennikarzy, artystów i malarzy nie tworzyła do szuflady lecz publikowała w podziemiu.  Odbywały się różnego rodzaju wystawy i odczyty w kosciołach i domach prywatnych.  Jednym słowem każdy z bojkotujących artystów, robi to co dotychczas i wbrew wszelkim zakazom i przeciwnosciom losu docierał ze swymi pracami do odbiorców.  Czy Pan też zszedł ze swymi rysunkami do podziemia?

 - Ja miałem to szczęście, że dzięki pewnej życzliwej mi osobie w urzędzie rady miasta Krakowa otrzymałem maleńki lokal przy ulicy Św. Jana, który zamieniłem w galerię.  Wcześniej był tam jakiś magazyn, więc  było to miejsce okropnie zdewastowane.  Nie miało nawet podłogi. Doprowadziłem to wszystko do jakiegoś możliwego stanu i przeżyłem moment wzruszenia gdy niespodziewanie w pierwszym dniu otwarcia przed moją galerią ustawiła się dluga kolejka ludzi.

Dzisiaj jest to galeria autorska, w której wystawiane są tylko moje prace. Galeria ma już ponad 18 lat i ma się dobrze.  Ciągle się rozwija. Moje rysunki pojawiają się dzisiaj na podkoszulkach, kubkach do kawy, talerzach i pościeli.  Wszystkie te rzeczy można kupić przez Internet (www.mleczko.onet.pl), a obok starej galerii powstała nowa galeria dzieł oryginalnych.  Ponieważ wydaję też stosunkowo dużo książek to przed rokiem otworzyłem własną firmę wydawniczą pracującą tylko i wyłącznie na mój użytek.  Zresztą na tym nie koniec kolejnych mutacji mojej galerii, bo sto metrów dalej, za dwa miesiŕce otwieram nowy lokal.  Tym razem będzie to restauracja, która poprzez analogię do dawnych czasów nazywa się roboczo  “Bar Mleczki”

- Skąd Pan bierze pomysły do swoich rysunków?

 - Strasznie nie lubię tego pytania bo każdy z dziennikarzy mi je zadaje. No cóż odpowiem Panu równie skromnie jak odpowiadam wszystkim innym.  “Ja się wcale nie chwale ja po prostu mam talent”.

 - Pana rysunki dawniej obecne w wielu pismach teraz pojawiają się tylko i wyłącznie w “Polityce”.  Czym tłumaczyć ten “minimalizm” twórczy?  Kto z kogo zrezygnował?

- To nie jest “minimalizm”, lecz raczej dojście do pewnego pułapu, w którym uświadomiłem sobie, że najwyższy czas aby skoncentrować się na rzeczach, które uważam za najważniejsze.  “Polityka” to moim zdaniem najlepszy polski tygodnik i świadomie zdecydowałem się na współpracę z tym właśnie pismem.  Do tego tygodnika wróciłem po latach przerwy pomiędzy 1980 a 1986 rokiem.  Moim zdaniem jest to pismo o orientacji centrowej i z punktu widzenia zawartości intelektualnej nie ma konkurencji.  Nie ukrywam, że jak każdy lubię być obecny w dobrym towarzystwie.  Poza tym ja raczej nie cierpię na brak zajęć.  Od dwóch miesięcy zaproponowano mi prowadzenie radiowej galerii Andrzeja Mleczki w radiu RMF i co sobotę pomiędzy 15-stą a 17-stą mam swoją stałą audycję, na którą składają się krótkie felietony, komentarze, muzyka.  Do audycji zapraszem też swoich gości.  Nie ukrywam, że bardzo mnie to bawi i zaproponowano mi nawet podpisanie kontraktu na dłuższy okres czasu.

  - Jakich gości podjemował Pan w swej radiowej galerii?

 - To jest już bardzo duże grono.  W mojej audycji udział brali m. in.: Sławomir Mrożek, Jolanta Kwaśniewska, Janusz Rewiński, Cezary Pazura, gen. Petelicki – założyciel GROM-u, Henryk Sawka.  Teraz jestem już umówiony z Markiem Kondratem i kilkoma innymi osobami. Rzeczą charakterystycznŕ jest to, że zapraszam ludzi, których znam od lat.  Dzięki temu unikamy sztywności, jesteśmy luźni, często żartujemy, lub wspominamy dawne przygody.  Jest to po prostu rozmowa dobrych kolegów pozbawiona sztywnych ram i z góry ustalonych tematów.

 - Czy był Pan już gdziekolwiek zapraszany przez jakieś istniejące gdzieś w Świecie Towarzystwo Przyjaciół Krakowa?

- Odpowiem żartem, że nie byłem zapraszany przez krakusów, bo są oni znani ze skąpstwa.  Nie bez racji utarło się powiedzenie “krakowscy centrusie”.  Natomiast wy w Nowym Jorku  stanowicie jakiś dziwny wyjątek...

 - My wcale nie jesteśmy wyjątkiem.  To nasi sponsorzy są wyjątkowi. PLL LOT, Nowy Dziennik, Centrum Polsko - Słowiańskie, Polish Pages, Peako Trading Corporation, Federalna Unia Kredytowa ZPA, Bison Grass Vodka, Luksusowa, Adamba, CENTURY XXI POGO REALTORS, a także sponsorzy indywidualni: dr Adam Lesiczka z żoną, właściciele sklepu “Piast” państwo Maria i Henryk Rybakowie a także właściele polskich delikatesów w Copiague państwo Jan i Eugenia Makarewicz.  Nie sposób w tym kontekście nie wymienić Konsulatu Polskiego, który bez najmniejszych problemów zgodził się na zorganizowanie Pana wernisażu w tym najbardziej polskim miejscu na Manhattanie.

Poza tym my – krakusy - mamy Pana na codzień.  Odwiedzając Kraków obowiŕzkowo odwiedzamy galerię Andrzeja Mleczki i pewnie dlatego inne krakowskie organizacje rozrzucone po Świecie nie wpadły jeszcze na pomysł zaproszenia Pana do siebie.  Ale wróćmy do rozmowy.  Gdzie Pana zapraszano?   

- Byłem zapraszany w bardzo rożne miejsca na Świecie, bo miałem około 40 wystaw zagranicznych.  Przyznam się, że do tej pory nie jeździłem na wiele z nich z braku czasu.  W pewnym momencie zorientowałem się, że jestem już po 50-tce i jeśli teraz nie będę jeździć to tym bardziej za 10 lat nie będzie mi się chciało opuszczać Krakowa i mojej galerii.  Dlatego ostatnio gdy otrzymuję jakieś zaproszenia to staram się jechać. Szczególnie jeśli są to zaproszenia oryginalne.  Pojechałem ze swoimi wystawami do Chile, do Peru i do Reykiaviku.  Niestety nie zdążyłem pojechaç ani do Japonii gdzie były moje dwie wystawy ani do Ałma – Aty.  Meksyk przełożyłem ze względu na przyjazd do Nowego Jorku.  Podsumowując, ostatnio staram się być tam gdzie są moje wystawy, ale nie mogł przesadzaç, bo nie może się to odbywać kosztem pracy i innych, krajowych  zobowiązań.

- A kto Pana z reguły zaprasza?

- Są to bardzo rózne instytucje, choć wiele z nich ma jakiś zwiŕzek z Polską. Do Chile pojechałem na zaproszenie 3 uniwersytetów chilijskich. W Japonii moja wystawa była zorganizowana z okazji 80-lecia nawiązania kontaktów Polski z Japonią, stanowiąc element większego projektu.  Moje prace były też wystawiane w ubiegłym roku we Frankfurcie z okazji Międzynarodowych Targów Książki, ale osobiście tam też nie mogłem być obecny.  Jednak większość zaproszeń pochodzi od ośrodków kultury polskiej rozrzuconych po całym Świecie.

 - Kończąc naszą rozmowę przypomnę wszystkiem zainteresowanym, że wernisaż wystawy rysunków Andrzeja Mleczki z udziałem autora odbędzie się w salach Konsulatu Polskiego w Nowym Jorku w piątek 22 maja.  Początek o godz. 18:00.  Tydzień później Pana rysunki będzie mołna oglądać na Festiwalu Polskim w Holmdel (New Jersey).  Zapraszam zatem wszystkich miłośników Pańskiej twórczości do Konsulatu i do Holmdel.

 - A ja dziękując za zaproszenie szczególnie serdecznie zapraszam spore grono moich mieszkających w USA przyjaciół, za którymi się trochę stęskniłem.

Rozmawiał: Wojciech T. Mleczko

Powrót na Stronę Główną 


Kraków - Miasto Marzeń i Widziadeł      (Wyspiański)